Wszystkie zamieszczane zdjęcia i teksty są mojego autorstwa i
podlegają ustawie o ochronie prawa autorskiego (Dz.U. 2006 nr 90 poz. 631).
Zabrania się kopiowania, wykorzystywania i rozpowszechniania bez mojej zgody

czwartek, 25 września 2014

Reasumując

Myślałam, że wystarczy.

A jednak.....JESTEM!

Dziękuję Wam za e-maile, komentarze i za to, że zaglądacie na bloga pomimo ponad półrocznej ciszy.

Ten rok nie jest dla mnie łatwy. Dużo się dzieje i nie koniecznie dobrze.

W maju zmarł mój Ukochany Dziadek, który był dla mnie ojcem, podporą i ostoją. On mnie wychował. W życiu niczego mi nie odmówił, nie pamiętam żeby kiedykolwiek na mnie krzyczał lub  złościł się. Pomimo tego, że mam ponad trzydzieści lat i dawno wyprowadziłam się z domu, zawsze po otrzymaniu swojej marnej emerytury, pytał czy mi niczego nie brakuje i wciskał w rękę parę groszy. Był człowiekiem cichym, któremu nic nie było trzeba  Nie obchodziły go pieniądze, remonty, nowe meble itp. Cieszył się tym co ma. Był szczęśliwy w swoim świecie gdzie kieszonkowy zegarek i mała latarka służyły za cud techniki i wystarczały mu zupełnie. Mimo wieku i skromności potrafił śmiać się z siebie i znał się na żartach. Na imprezach rodzinnych nie było dla niego problemem założenie peruki "afro", czy zaśpiewanie na cały głos piosenki z młodości, której nikt nie chciał słuchać. Miał czas na to żeby pomyśleć o życiu i śmierci.
Pamiętam jak kiedyś wpadłam po pracy do rodzinnego domu. On siedział na progu ubrany w swój kubraczek i nie patrząc na zegarek powiedział, żebym się tak nie spieszyła, że dopiero 17.00. Zamurowało mnie. On wytłumaczył, że poznaje godzinę po cieniu domu, który pada na podjazd. Był cichym obserwatorem. I nawet  przez ostatni czas, kiedy chorował i słabo słyszał, patrząc na mnie wiedział, że mam jakiś kłopot. Zawsze domyślał się o co chodzi, nigdy niczego nie radził. Szeptał coś pod nosem i z politowaniem patrzył. Całowałam go wtedy w policzek i często sobie przy nim płakałam, ponieważ On o nic nie pytał. Po prostu BYŁ. 
A dzisiaj.......................już Go nie ma.
I wtedy gdy odszedł, jakbym coś czuła, po telefonie- pojechałam od razu, choć było wcześnie i choć nikt nie przypuszczał, że to koniec. Wołał mnie w nocy. Byłam rano. On jeszcze chodził i rozmawiał, potem się położył i zasnął na zawsze. Siedziałam przy nim i głaskałam go po policzku, szepcząc do ucha żeby się nie bał. Wiedziałam, że to już koniec i uważałam, że tylko tyle mogę dla Niego zrobić.
W czerwcu z Marcinem byliśmy w Turcji. Planowaliśmy wyjazd w grudniu, więc nie było jak się wycofać. Byliśmy sami 10 dni (bez dzieci). Dużo zwiedzaliśmy i ten wyjazd chyba dobrze mi zrobił. Po powrocie nabrałam trochę wiatru w żagle. Miałam czas, żeby wiele rzeczy przemyśleć i odpocząć.

W trakcie urlopu byłam już na wypowiedzeniu, ponieważ po prawie 13-stu latach na ciepłej posadce zdecydowałam się opuścić mury Sądu. Zrobiłam symulację za i przeciw i zwolniłam się z pracy. Niektórzy do tej pory widząc mnie pukają się w czoło, bo przecież w dzisiejszych czasach takich rzeczy się nie robi.
Oczywiście nie poszłam na bruk, miałam już upatrzoną pracę. Zmieniłam tylko Ministerstwo i zamiast starszym inspektorem sądowym jestem sekretarzem szkoły i przedszkola. Do plusów tej zmiany zaliczyć można odległość do pracy, która z 20 km zmalała do 5, oraz fakt, że teraz Oliwka chodzi do tej szkoły, a za chwilę Lenka pójdzie do przedszkola. Dzieci mam więc pod kontrolą.
Pracuję tam od 1 września i choć tęsknię za ludźmi z poprzedniej pracy, którzy urządzili mi cudowne pożegnanie, podarowali bezcenne i cenne prezenty oraz bawili się ze mną do 4.00 rano, to już jestem trochę "szkolna". Pomimo moich obaw przyjęto mnie ciepło i całkiem dzielnie radzę sobie na NOWYM.
Mężowi nie przeszło. Nadal jest ciężko chory na POLOWANIE. Aktualnie okres dewizówek. Kozły przeleciały jako tako. Na początku rykowiska szukałam ogłoszeń z cyklu: "mieszkanie do wynajęcia".   Zdarzyło się tak pierwszy raz, ale na szczęście wiedział kiedy skończyć. Choć pewnie gdyby nie dzieci sytuacja wyglądałaby inaczej. Nie mogę im fundować takiego survivalu.
Klimat rykowiska czuć przede wszystkim w sypialni. Liczby jeleni podliczać nie będę ;)

W ostatnim czasie mężuś wymyślił domek z drewna w ogrodzie, który wykonawcy nazwali "BIESIADNICĄ U MARCINA". Deska z tą nazwą została przybita podczas naszej nieobecności, w ostatni dzień pracy majstrów.  Chatka ma pełnić rolę swoistego "przytułku" dla myśliwych z moim mężem na czele. Podczas jego budowy parokrotnie pytałam wykonawców "Czy mogę już męża przeprowadzać?" Chłopaki śmiali się tylko, bo wiedzieli ile mąż w domu mieszka. Na razie stanęły tam jakieś fotele, ale zamysł jest żeby powiesić  poroża, położyć skóry i zrobić chatkę z klimatem.

Dzisiaj czwarty dzień zmagań z gorączką Leny- 38 stopni nie znika z termometru. Myślałam, że to trzydniówka, bo ona nie gorączkuje nawet przy zapaleniu płuc.
Wieczorem Marcin odebrał jej wyniki. Skontaktowaliśmy się z lekarzem i ma zapalenie dróg moczowych. Dostała antybiotyk i mam nadzieje, że poskromimy potwora.