Wszystkie zamieszczane zdjęcia i teksty są mojego autorstwa i
podlegają ustawie o ochronie prawa autorskiego (Dz.U. 2006 nr 90 poz. 631).
Zabrania się kopiowania, wykorzystywania i rozpowszechniania bez mojej zgody

wtorek, 18 sierpnia 2015

ROGACZE

Powoli dobiega końca ruja.  Żony myśliwych koją zszargane nerwy, bo skończyły się wyjazdy na wieczór i przestał królować "RANEK-PANEK".
Większość myśliwych jest zmęczona i niewyspana- jak te rogacze biegające za kozami. Spoglądają tylko  dumnie na trofea i cieszą oczy tymi "Mocnymi kozłami" i myłkusami.
U mnie dzisiaj foto-galeria. Na zakończenie sezonu :)
























czwartek, 25 września 2014

Reasumując

Myślałam, że wystarczy.

A jednak.....JESTEM!

Dziękuję Wam za e-maile, komentarze i za to, że zaglądacie na bloga pomimo ponad półrocznej ciszy.

Ten rok nie jest dla mnie łatwy. Dużo się dzieje i nie koniecznie dobrze.

W maju zmarł mój Ukochany Dziadek, który był dla mnie ojcem, podporą i ostoją. On mnie wychował. W życiu niczego mi nie odmówił, nie pamiętam żeby kiedykolwiek na mnie krzyczał lub  złościł się. Pomimo tego, że mam ponad trzydzieści lat i dawno wyprowadziłam się z domu, zawsze po otrzymaniu swojej marnej emerytury, pytał czy mi niczego nie brakuje i wciskał w rękę parę groszy. Był człowiekiem cichym, któremu nic nie było trzeba  Nie obchodziły go pieniądze, remonty, nowe meble itp. Cieszył się tym co ma. Był szczęśliwy w swoim świecie gdzie kieszonkowy zegarek i mała latarka służyły za cud techniki i wystarczały mu zupełnie. Mimo wieku i skromności potrafił śmiać się z siebie i znał się na żartach. Na imprezach rodzinnych nie było dla niego problemem założenie peruki "afro", czy zaśpiewanie na cały głos piosenki z młodości, której nikt nie chciał słuchać. Miał czas na to żeby pomyśleć o życiu i śmierci.
Pamiętam jak kiedyś wpadłam po pracy do rodzinnego domu. On siedział na progu ubrany w swój kubraczek i nie patrząc na zegarek powiedział, żebym się tak nie spieszyła, że dopiero 17.00. Zamurowało mnie. On wytłumaczył, że poznaje godzinę po cieniu domu, który pada na podjazd. Był cichym obserwatorem. I nawet  przez ostatni czas, kiedy chorował i słabo słyszał, patrząc na mnie wiedział, że mam jakiś kłopot. Zawsze domyślał się o co chodzi, nigdy niczego nie radził. Szeptał coś pod nosem i z politowaniem patrzył. Całowałam go wtedy w policzek i często sobie przy nim płakałam, ponieważ On o nic nie pytał. Po prostu BYŁ. 
A dzisiaj.......................już Go nie ma.
I wtedy gdy odszedł, jakbym coś czuła, po telefonie- pojechałam od razu, choć było wcześnie i choć nikt nie przypuszczał, że to koniec. Wołał mnie w nocy. Byłam rano. On jeszcze chodził i rozmawiał, potem się położył i zasnął na zawsze. Siedziałam przy nim i głaskałam go po policzku, szepcząc do ucha żeby się nie bał. Wiedziałam, że to już koniec i uważałam, że tylko tyle mogę dla Niego zrobić.
W czerwcu z Marcinem byliśmy w Turcji. Planowaliśmy wyjazd w grudniu, więc nie było jak się wycofać. Byliśmy sami 10 dni (bez dzieci). Dużo zwiedzaliśmy i ten wyjazd chyba dobrze mi zrobił. Po powrocie nabrałam trochę wiatru w żagle. Miałam czas, żeby wiele rzeczy przemyśleć i odpocząć.

W trakcie urlopu byłam już na wypowiedzeniu, ponieważ po prawie 13-stu latach na ciepłej posadce zdecydowałam się opuścić mury Sądu. Zrobiłam symulację za i przeciw i zwolniłam się z pracy. Niektórzy do tej pory widząc mnie pukają się w czoło, bo przecież w dzisiejszych czasach takich rzeczy się nie robi.
Oczywiście nie poszłam na bruk, miałam już upatrzoną pracę. Zmieniłam tylko Ministerstwo i zamiast starszym inspektorem sądowym jestem sekretarzem szkoły i przedszkola. Do plusów tej zmiany zaliczyć można odległość do pracy, która z 20 km zmalała do 5, oraz fakt, że teraz Oliwka chodzi do tej szkoły, a za chwilę Lenka pójdzie do przedszkola. Dzieci mam więc pod kontrolą.
Pracuję tam od 1 września i choć tęsknię za ludźmi z poprzedniej pracy, którzy urządzili mi cudowne pożegnanie, podarowali bezcenne i cenne prezenty oraz bawili się ze mną do 4.00 rano, to już jestem trochę "szkolna". Pomimo moich obaw przyjęto mnie ciepło i całkiem dzielnie radzę sobie na NOWYM.
Mężowi nie przeszło. Nadal jest ciężko chory na POLOWANIE. Aktualnie okres dewizówek. Kozły przeleciały jako tako. Na początku rykowiska szukałam ogłoszeń z cyklu: "mieszkanie do wynajęcia".   Zdarzyło się tak pierwszy raz, ale na szczęście wiedział kiedy skończyć. Choć pewnie gdyby nie dzieci sytuacja wyglądałaby inaczej. Nie mogę im fundować takiego survivalu.
Klimat rykowiska czuć przede wszystkim w sypialni. Liczby jeleni podliczać nie będę ;)

W ostatnim czasie mężuś wymyślił domek z drewna w ogrodzie, który wykonawcy nazwali "BIESIADNICĄ U MARCINA". Deska z tą nazwą została przybita podczas naszej nieobecności, w ostatni dzień pracy majstrów.  Chatka ma pełnić rolę swoistego "przytułku" dla myśliwych z moim mężem na czele. Podczas jego budowy parokrotnie pytałam wykonawców "Czy mogę już męża przeprowadzać?" Chłopaki śmiali się tylko, bo wiedzieli ile mąż w domu mieszka. Na razie stanęły tam jakieś fotele, ale zamysł jest żeby powiesić  poroża, położyć skóry i zrobić chatkę z klimatem.

Dzisiaj czwarty dzień zmagań z gorączką Leny- 38 stopni nie znika z termometru. Myślałam, że to trzydniówka, bo ona nie gorączkuje nawet przy zapaleniu płuc.
Wieczorem Marcin odebrał jej wyniki. Skontaktowaliśmy się z lekarzem i ma zapalenie dróg moczowych. Dostała antybiotyk i mam nadzieje, że poskromimy potwora.



piątek, 14 marca 2014

Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia

Marzec= postój. Odpoczywają i snują plany dotyczące kozłów.



W zeszłym tygodniu u mnie akcja ZAKUP BRONI. Na szczęście nie przez męża, tylko przez teścia. Maral i luneta Leica znalazły już miejsce w sejfie. Ja na broni i optyce się nie znam, ale "ładna" i lekka jak wiatrówka. W lunecie super system podświetlania w dzień i w nocy. Ot...... Teść szczęśliwy i Mąż też.

Ja zapracowana. Czas ucieka niemiłosiernie. Dopiero co był luty- księżyc. Mój mąż biedny siedział  nocami w lesie (i wył do księżyca). Pewnie tak samo jak większość myśliwych w tym kraju. Niepojęte dla mnie: jak można się tak męczyć na własne życzenie? Jak co miesiąc przekonałam się, że to trans totalny, ale są tego dobre strony. Jakie? Same wiecie! Mamy czas dla siebie. Hahahaha.....żony myśliwych mają dużo czasu dla siebie:)

Ostatnio zrozumiałam i powiedziałam o tym mężowi, że gdybym miała kochanka, to podczas pełni mógłby spokojnie sypiać w małżeńskim łożu. Uśmiał się. Ja nie wiem tylko czy to zabawne, a może któraś z Was praktykowała?

Oliwia w ferie pierwszy raz pojechała na tydzień do Zakopanego na obóz narciarski. Wróciła zachwycona. Jak na siedmiolatkę poradziła sobie ze wszystkim super.

Pod koniec lutego była u nas imprezka- dwa latka Lenki. W sobotę od rana przygotowywałam wszystko: tort, dania, przekąski. Uwielbiam to robić. Szczególnie dekorować stół i potrawy. Jak już wszystko ugotuję, dekoracje są dla mnie swoistą wisienką na torcie.



Za chwilę kolejne urodziny. Tym razem moje- 28 marca skończę 32 lata.
Kiedy poszłam do pracy w wieku 19 lat- jako młoda studentka, moja koleżanka w tym wieku wydawała mi się starszą Panią, której już nic nie czeka. Ślub miała, dzieci porodziła, więc myślałam że jeszcze tylko jedynym znaczącym wydarzeniem w jej życiu jest śmierć. Jak mówią "Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia", bo ja też ślub już miałam, dzieci porodziłam, ale mam nadzieję, że jeszcze coś miłego mnie w życiu spotka. Mam straszną chęć na zmiany. Może studia? Sama boję się, co z tego wyniknie. Jestem zodiakalnym baranem i jak się na coś uprę, to "nie ma bata". Na razie nie piszę nic więcej, ale jeśli plany zrealizuje, to podzielę się z Wami.



Teraz czekam na wiosnę. Lenkę wyeksmitowałam w styczniu do pokoju starszej córki. Przyjęła to dobrze- lepiej niż myślałam. Walczymy jeszcze z piciem w nocy. Tzn. ja i ona, bo tatuś nie słyszy. Niby taki dobry myśliwy, słuch perfekcyjny, a płaczu nie słyszy....ZDUMIEWAJĄCE!?

Kiedyś powiedział mi, że on wiedział, iż dobrze wybrał. Dbam o dom, gotuję i mam całkowitą kontrolę nad dziećmi i ich zajęciami. Owszem- wszyscy wtajemniczeni wiedzą, że nie każda niewiasta nadaje się na żonę myśliwego. Według mnie najkrócej, to połączenie Matki Teresy, Perfekcyjnej Pani Domu i Xeny, szerzej o tym pisze Leszek Ciupiś (link na bloga u mnie, w czytanych). Lekturę polecam szczególnie kawalerom.

Marzec, to trochę cisza przed burzą, przyzwyczajamy się do ich obecności, żeby za chwilę oswajać się z tym, że ich nie ma, bo tak jak te kozły zaczną swoją Ruję.

Moje drogie. Takie nasze życie, poplątane jak warkocz z kalendarzem polowań. Teraz odpoczywajcie, obciążajcie mężów do granic niemożliwości i nadrabiajcie zaległości.

Kończę wesoło i życzę stosunkowo udanego marca:)


poniedziałek, 6 stycznia 2014

2013/2014

Dzisiaj pół dnia słuchałam słodkie "PACEL!!!... PACEL!!!!", co w tłumaczeniu z języka mojego małego dziecka oznacza ""SPACER" i pomimo piętrzącej się kupy prasowania zapakowałam małą do wózka i wyruszyłam z dwiema na obchód osiedla. Przemierzając okolice układałam w głowie, co muszę jeszcze zrobić. Weekend niby długi, a czasu na wszystko brak. Mąż trzeci dzień na polowaniu od rana do nocy- dewizowcy z Danii zawitali zapolować. Przejęty ogromnie stara się by wszystko było jak najlepiej- bo jakaś duża grupa.
Wróciłam  z "PACELU" do domu i myślę sobie- O NIE! Nic już dzisiaj nie robię. Czas wreszcie zajrzeć na bloga, a tu jak zwykle niespodzianka. Ponad 14 tysięcy odwiedzin. Chociaż dawno nie pisałam 15 osób zagląda do mnie codziennie. Dziękuję im bardzo serdecznie:)
 Czas więc odświeżyć wpisy.

Krótko podsumowując, to co ostatnio: Święta przebiegły szybko:) Jakoś z czasem coraz mniej odczuwam ich klimat. Piekę z dzieckiem pierniki, ubieram choinkę, stroję dom, dwa dni nie wychodzę z kuchni i robię te wszystkie uszka, ryby, ciasta itp., ale klimat świąt co raku mniej mi się udziela. Nie wiem czy to zasługa przemęczenia, czy pogody za oknem raczej wielkanocnej, ale specjalnie nie odczuwam "Ducha Świąt". Cieszę się, że przynajmniej moje dzieci mają z tego powodu frajdę. Mam również ogromne wyrzuty sumienia, że czasem mogłabym coś wolniej i z nimi, tylko kiedy?

 
 
 
 

Sylwester spokojny. Z uwagi na Lankę zostaliśmy w domu- towarzystwa dotrzymywali nam Remek i Iwonka, których serdecznie pozdrawiam. Myślę, że pomimo dwóch pokoleń (my i dzieci) wieczór upłynął nam wesoło.

Między świętami i nowym rokiem byłam w pracy. Więc nie mogę powiedzieć, że specjalnie odpoczęłam. Ciocia Niania odwiedzała nas w tym czasie i zajmowała się dziewczynkami. One obydwie to uwielbiają, więc dwie strony zadowolone.

No właśnie NOWY ROK:) Czas podsumowań i postanowień! Nie lubię tego, ale samoistnie przychodzi. Poprzedni nie był zły. Postanowienia- tylko typowe, kobiece- dbać o siebie, mniej się denerwować itp.

 

Wam Wszystkim Kochani życzę w tym Nowym 2014r. wszystkiego co sprawi, że będziecie szczęśliwi. Standardowo zdrowia i spełnienia marzeń. Tylko prostych dróg. Wiele cierpliwości (która dla myśliwych i ich żon jest cechą przewodnią),  tolerancji i wiary we własne siły, tak mocnej, że góry przenosi.
 
Polującym życzę sukcesów i medalowych łowów. Pięknego księżyca i chociaż tygodnia białego puchu na polach, by mogli przypomnieć sobie, co to ponowa.
                                                             
                                                                                                                    Darz Bór :)
                                                                                            

sobota, 2 listopada 2013

Medal za tolerancję

 
 
W październiku w mojej skrzynce znalazłam nowy egzemplarz "Łowca Galicyjskiego". Pomyślałam, że Pani Magda o mnie pamięta i przysłała mi w ramach sympatii, abym poczytała. Przeglądnęłam więc pobieżnie i zostawiłam na stole w kuchni.

Wieczorem usłyszałam głośny śmiech mojego męża. Pytam więc, co Go tak rozbawiło. Popatrzył na mnie i pyta dlaczego nie pochwaliłam się medalem za tolerancję, który przyznała mi redakcja "Łowca"?. Zdziwiłam się trochę, bo nie zauważyłam tego, ale pomyślałam, że to tłumaczy dlaczego gazeta do mnie przyszła.

Mój mąż  czyta więc na głos:

"Tolerancja (łac. tolerantia- "cierpliwa wytrwałość" pochodzi od łac. czasownika tolerare- "wytrzymać", "znosić", "przecierpieć"). W sensie najbardziej ogólnym oznacza on postawę wykluczająca dyskryminację ludzi, których sposób postepowania oraz przynależność do danej grupy społecznej może podlegać dezaprobacie przez innych pozostających w większości społeczeństwa.
Sytuację, żon myśliwych (pewnie wielu), doskonale obrazuje materiał zamieszczony w naszym kwartalniku nr 2 (78), w którym Magdalena Kociuba przedstawia tekst zaczerpnięty z blogu "Okiem  żony myśliwego". W kontekście cyt. materiału ciśnie się na usta pytanie, czy za przedstawioną w tym opisie postawę, w której autorka potrafiła zaakceptować (początkowo niezrozumiałe dla niej) hobby swojego męża, nie należałoby przyznać jej medalu za tolerancję? W naszym przeświadczeniu tak (...)"

 
Potem komentuje dalej: "Ja nawet sprawy sobie nie zdawałem, że mam taką tolerancyjną żonę. Już dzwonie do Korzona (czyt. nasz kolega, właściciel Makamy, która produkuje te odznaczenia), żeby mi jeden taki order przygotował. Jeszcze w tym tygodniu ja Ci taki wręczę". I nakręcił się mój myśliwy na objaśnianie mi,  co taki medal oznacza, że awantur z powodu lasu zero, że zakazów nie ma, z wszystkim się zgadzam i niczego nie neguję.... srutu..... tutu.....:)
 
Popatrzyłam na niego z uśmiechem ironicznym  i powiedziałam, żeby wstrzymał się z tym orderem dla zasłużonych żon, bo strasznie mu się dzisiaj dowcip wyostrzył.

Skwitowałam:   "Kupisz mi taki za 12 lat- na 20 rocznice ślubu!"
                              No jeśli, jeśli....................
                              do tego czasu się z Tobą nie rozwiodę
                              - MARZYCIELU!".
 

wtorek, 17 września 2013

Właściwy człowiek na właściwym miejscu

Kiedy zaczęłam pisać tego bloga, po głowie chodziło mi wypracowanie mojego męża z II klasy technikum leśnego  (w Tułowicach), od którego tak naprawdę chciałam zacząć pisać posty. Jednak podczas przeprowadzki zawieruszyło się gdzieś i pomimo kilkakrotnych, gruntownych poszukiwań nie udało mi się go odnaleźć.

Wczoraj, szukałam dziecku zdjęcia do legitymacji i w kuferku wśród dokumentów leżała niepozorna, lekko zgnieciona kartka w kratkę formatu A5. Zainteresowałam się nią od razu, bo wiedziałam, że skoro jest wśród dokumentów, to musi być ważna. No i się nie myliłam, to wypracowanie Marcina, którego tyle szukałam.



Myślę, że nie muszę nic więcej komentować-  po prostu przeczytajcie:

 
"WIOSENNE PRAKTYKI"


         Odkąd owładnęło mną myśliwskie hobby, nieodmiennie wiosenne obcowanie z przyrodą stanowiło dla mnie koronę osobistych emocji, więc każdy wyjazd na wiosenne praktyki przyjmowałem z radością. Praca w lesie, możliwość oglądania i zachwycania się jego pięknem wzbudzała we mnie pewien dreszczyk, odznaczający się wielkim podziwem dla człowieka wspomagającego środowisko leśne.
           Już podczas wyjazdu doznawałem pierwszych wrażeń, a szczególnie zachwycający był obraz budzącego się do życia poranka. Każdego dnia praktyk, po dotarciu na miejsce, wpatrywałem się w otaczający mnie las. Wówczas wciągałem pełną piersią rześkie, wiosenne powietrze, rozkoszowałem się nastrojem poranka, błądziłem wzrokiem po niebie i po szczytach drzew tak, że cała ta chwila przynosiła coraz większy spokój.
            Cisza ta przypominała mi o fragmencie z "Pana Tadeusza", którego wcześniej obowiązkowo uczyłem się na pamięć:
 
"Cicho; próżno myśliwi natężają ucha;
  Próżno, jak najciekawszej mowy, każdy słucha
  Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka;
  tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka"
 
            Urok ten trwał krótko, gdyż nadchodził czas pracy. Myśl o tym, że będę sadził sadzonki, z których wyrośnie prawdziwy las, pchała mnie jeszcze bardziej do przodu. W większości praktyk sadziłem drzewka, ponieważ bardzo mi to odpowiadało.
             Pewnego dnia podczas przerwy śniadaniowej zastanawiałem się nad pięknem otaczającej mnie przyrody. Doszedłem do wniosku, że w lesie piękno jest wszędzie , trzeba je tylko umieć dostrzec i wchłonąć. Trzeba umieć patrzeć i czuć, widzieć i zachwycać się nim. Świadomość, że piękno takie istnieje i może być dostępne, opromieni niejedną chwilę ciężkiego życia,  niejeden raz doda sił do walki.
            Tą całą otchłań piękna daje nam las, naszą zaś rzeczą jest nauczyć się korzystać z tego dobra, posiąść jak najdokładniej tą wartościową umiejętność, następnie zaś umieć ją zastosować.
            Wpływ lasu w moim życiu jest bardzo duży, więc każdy powrót do internatu oznaczał dla mnie pożegnanie się z nim, lecz nie na długo, gdyż świadomość o powrocie do niego następnego dnia napajała mnie ogromną radością.

 
 
Od napisania tego tekstu minęło kilkanaście lat. Dziś Marcin jest leśniczym do spraw łowieckich w OHZ-cie. W międzyczasie zawsze pracował w lesie. Słowa powyższe choć tak dawno pisane, nadal są prawdziwe i znaczą tyle samo co dawniej.
Kiedyś już pisałam, że dla mojego męża LAS= ŻYCIE i jak widać, tak jest już długo.
 
Mogę tylko powiedzieć, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu i pozazdrościć uwielbienia swojej pracy.
 
Drodzy Państwo- takich mamy w kraju Leśników i Myśliwych. Powinni o tym wiedzieć przede wszystkim Ci, którzy myśliwego spostrzegają jako najgorsze zło, wyzywają od szkodników i morderców.
Uwierzcie mi, że mój mąż jest zapalonym myśliwym i ma wiele zwierzyny na swoim koncie, ale Przyroda, Zwierzęta i Myślistwo, to dla niego świętość i jak większość CUDOWNYCH myśliwych, których znamy, przestrzega etyki łowieckiej jak dekalogu.

czwartek, 29 sierpnia 2013

"Idzie jeleń borem,lasem (...) Wieniec na nim osiemnastak(...)"




Wielka muszla prosto z Bałtyku, róg bawoli pięknie oprawiony w MAKAMIE  i  na koniec rura od odkurzacza.  Wszystko odkurzone i gotowe do użytku. Jeszcze nie teraz, ale już niedługo „zaczną ryczeć”- jelenie i myśliwi. Mnie osobiście ten dźwięk nie przypada zbytnio do gustu, ale (w ramach próby i żartu) słucham go ostatnio w domu od mojego męża, starszej córki i małego bąbla. Lenka wskazując  medalion jelenia robi „ŁUUUUAA”.  Więc jakby nie patrzeć w domu Żony Myśliwego- rykowisko uważam za rozpoczęte.



Teraz zapewne, to faza tak zwanego wypatrywania i „obczajania”, co i gdzie, żeby było warto, bo przecież warto albo mocnego, albo myłkusa. Trzeba go tylko znaleźć. Niejednokrotnie słucham opowieści mojego męża, że już widział, że był mocny, korona imponująca, głowę nosił nisko, więc stary, ale jeszcze nie teraz,  jak ten ma być jego, to Hubert jeszcze mu podarzy. A może inny- mocniejszy?!  I tak biedak jeździć będzie aż do skutku. Siedzieć dniami i nocami i wypatrywać, a TY KOBIETO radź sobie sama.
  









Od 1 września rusza „akcja szkoła”. Mamy pierwszoklasistkę, więc przeżywamy okrutnie. Ja praktycznie, mąż na swój sposób. Od poniedziałku latam za książkami, przyborami, tenisówkami itp. Na szczęście w tej chwili wszystkiego w sklepach pełno i niemal za jednym razem można nabyć wszystko, co potrzebne. Książki więc pachną już nowością w pokoju, plecak stoi  na honorowym miejscu, a piórnik przechodzi test zamka, bo ciągle go otwiera i zamyka, sprawdzając co jest    w środku. Piękne to takie wszystko, połyskujące i kolorowe.

Oliwka od poniedziałku zacznie swój test samodzielności. Rozpoczyna jeżdżenie busem do szkoły. Ja jak o tym myślę, to czuję trochę niepokój. Nie obawiam się, że sobie nie poradzi, bo jest dosyć samodzielna, ale nie wiem czy zorganizujemy, to wszystko dobrze. Kiedy chodziła do przedszkola wszystko było dograne od A do Z. Teraz od nowa: ten bus, odbieranie i dostarczanie jej na przystanek, nie wiem co ze stołówką, świetlicą  i obawiam się o harmonogram mojego męża. Czy Myśliwy będzie dyspozycyjny, żeby przyłączyć się do rodzinnego grafiku? Sezon w pełni i dewizowcy za pasem! Nie mam nawet okazji z nim o tym porozmawiać, bo ostatnio jak zwalniam nianię, to go nie ma, a jak wstaję, to już wita świt gdzieś na ambonieJ  Boże daj cierpliwości! (Modlitwa żony myśliwego).

Ale co tam przecież, jak wyczytałam ostatnio w kawale:

-Kochanie, chciałbym jechać z kolegami na weekend na polowanko...
- A jedź, jedź! Czy ja cię za rogi trzymam?

Tak samo i ja nie zamierzam męża powstrzymywać, bo między nami: I tak wiem, że niczego nie wskóram, poza tym liczę, że mu Hubert dość szybko podarzy i skończy się „MISJA”.

I jeszcze na koniec rysunek jelenia na rykowisku:

 


Pozdrawiam serdecznie i cierpliwości życzę w tym trudnym dla Nas czasieJ


PS. Jeszcze słówko o wczasach. Byliśmy w Darłówku- pogoda w kratkę-towarzystwo świetne. Integracja przez dzieci z Kukułkami i Ewą przebiegła ekspresowo. Warto też wspomnieć o poznaniu polskiej wersji Pani Bukiet.

 Ja wypoczęłam. Mój mąż w siódmym dniu pobytu wydzwaniał do wszystkich i orientował się ”co w lesie piszczy”, poza tym na bieżąco dostawał zdjęcia pozyskanych kozłów, żeby z tematu nie wypaść.

Kompani podróży- jeśli tu zaglądacie- buziaki dla Was od Żony MyśliwegoJ