Wszystkie zamieszczane zdjęcia i teksty są mojego autorstwa i
podlegają ustawie o ochronie prawa autorskiego (Dz.U. 2006 nr 90 poz. 631).
Zabrania się kopiowania, wykorzystywania i rozpowszechniania bez mojej zgody

sobota, 2 listopada 2013

Medal za tolerancję

 
 
W październiku w mojej skrzynce znalazłam nowy egzemplarz "Łowca Galicyjskiego". Pomyślałam, że Pani Magda o mnie pamięta i przysłała mi w ramach sympatii, abym poczytała. Przeglądnęłam więc pobieżnie i zostawiłam na stole w kuchni.

Wieczorem usłyszałam głośny śmiech mojego męża. Pytam więc, co Go tak rozbawiło. Popatrzył na mnie i pyta dlaczego nie pochwaliłam się medalem za tolerancję, który przyznała mi redakcja "Łowca"?. Zdziwiłam się trochę, bo nie zauważyłam tego, ale pomyślałam, że to tłumaczy dlaczego gazeta do mnie przyszła.

Mój mąż  czyta więc na głos:

"Tolerancja (łac. tolerantia- "cierpliwa wytrwałość" pochodzi od łac. czasownika tolerare- "wytrzymać", "znosić", "przecierpieć"). W sensie najbardziej ogólnym oznacza on postawę wykluczająca dyskryminację ludzi, których sposób postepowania oraz przynależność do danej grupy społecznej może podlegać dezaprobacie przez innych pozostających w większości społeczeństwa.
Sytuację, żon myśliwych (pewnie wielu), doskonale obrazuje materiał zamieszczony w naszym kwartalniku nr 2 (78), w którym Magdalena Kociuba przedstawia tekst zaczerpnięty z blogu "Okiem  żony myśliwego". W kontekście cyt. materiału ciśnie się na usta pytanie, czy za przedstawioną w tym opisie postawę, w której autorka potrafiła zaakceptować (początkowo niezrozumiałe dla niej) hobby swojego męża, nie należałoby przyznać jej medalu za tolerancję? W naszym przeświadczeniu tak (...)"

 
Potem komentuje dalej: "Ja nawet sprawy sobie nie zdawałem, że mam taką tolerancyjną żonę. Już dzwonie do Korzona (czyt. nasz kolega, właściciel Makamy, która produkuje te odznaczenia), żeby mi jeden taki order przygotował. Jeszcze w tym tygodniu ja Ci taki wręczę". I nakręcił się mój myśliwy na objaśnianie mi,  co taki medal oznacza, że awantur z powodu lasu zero, że zakazów nie ma, z wszystkim się zgadzam i niczego nie neguję.... srutu..... tutu.....:)
 
Popatrzyłam na niego z uśmiechem ironicznym  i powiedziałam, żeby wstrzymał się z tym orderem dla zasłużonych żon, bo strasznie mu się dzisiaj dowcip wyostrzył.

Skwitowałam:   "Kupisz mi taki za 12 lat- na 20 rocznice ślubu!"
                              No jeśli, jeśli....................
                              do tego czasu się z Tobą nie rozwiodę
                              - MARZYCIELU!".
 

wtorek, 17 września 2013

Właściwy człowiek na właściwym miejscu

Kiedy zaczęłam pisać tego bloga, po głowie chodziło mi wypracowanie mojego męża z II klasy technikum leśnego  (w Tułowicach), od którego tak naprawdę chciałam zacząć pisać posty. Jednak podczas przeprowadzki zawieruszyło się gdzieś i pomimo kilkakrotnych, gruntownych poszukiwań nie udało mi się go odnaleźć.

Wczoraj, szukałam dziecku zdjęcia do legitymacji i w kuferku wśród dokumentów leżała niepozorna, lekko zgnieciona kartka w kratkę formatu A5. Zainteresowałam się nią od razu, bo wiedziałam, że skoro jest wśród dokumentów, to musi być ważna. No i się nie myliłam, to wypracowanie Marcina, którego tyle szukałam.



Myślę, że nie muszę nic więcej komentować-  po prostu przeczytajcie:

 
"WIOSENNE PRAKTYKI"


         Odkąd owładnęło mną myśliwskie hobby, nieodmiennie wiosenne obcowanie z przyrodą stanowiło dla mnie koronę osobistych emocji, więc każdy wyjazd na wiosenne praktyki przyjmowałem z radością. Praca w lesie, możliwość oglądania i zachwycania się jego pięknem wzbudzała we mnie pewien dreszczyk, odznaczający się wielkim podziwem dla człowieka wspomagającego środowisko leśne.
           Już podczas wyjazdu doznawałem pierwszych wrażeń, a szczególnie zachwycający był obraz budzącego się do życia poranka. Każdego dnia praktyk, po dotarciu na miejsce, wpatrywałem się w otaczający mnie las. Wówczas wciągałem pełną piersią rześkie, wiosenne powietrze, rozkoszowałem się nastrojem poranka, błądziłem wzrokiem po niebie i po szczytach drzew tak, że cała ta chwila przynosiła coraz większy spokój.
            Cisza ta przypominała mi o fragmencie z "Pana Tadeusza", którego wcześniej obowiązkowo uczyłem się na pamięć:
 
"Cicho; próżno myśliwi natężają ucha;
  Próżno, jak najciekawszej mowy, każdy słucha
  Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka;
  tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka"
 
            Urok ten trwał krótko, gdyż nadchodził czas pracy. Myśl o tym, że będę sadził sadzonki, z których wyrośnie prawdziwy las, pchała mnie jeszcze bardziej do przodu. W większości praktyk sadziłem drzewka, ponieważ bardzo mi to odpowiadało.
             Pewnego dnia podczas przerwy śniadaniowej zastanawiałem się nad pięknem otaczającej mnie przyrody. Doszedłem do wniosku, że w lesie piękno jest wszędzie , trzeba je tylko umieć dostrzec i wchłonąć. Trzeba umieć patrzeć i czuć, widzieć i zachwycać się nim. Świadomość, że piękno takie istnieje i może być dostępne, opromieni niejedną chwilę ciężkiego życia,  niejeden raz doda sił do walki.
            Tą całą otchłań piękna daje nam las, naszą zaś rzeczą jest nauczyć się korzystać z tego dobra, posiąść jak najdokładniej tą wartościową umiejętność, następnie zaś umieć ją zastosować.
            Wpływ lasu w moim życiu jest bardzo duży, więc każdy powrót do internatu oznaczał dla mnie pożegnanie się z nim, lecz nie na długo, gdyż świadomość o powrocie do niego następnego dnia napajała mnie ogromną radością.

 
 
Od napisania tego tekstu minęło kilkanaście lat. Dziś Marcin jest leśniczym do spraw łowieckich w OHZ-cie. W międzyczasie zawsze pracował w lesie. Słowa powyższe choć tak dawno pisane, nadal są prawdziwe i znaczą tyle samo co dawniej.
Kiedyś już pisałam, że dla mojego męża LAS= ŻYCIE i jak widać, tak jest już długo.
 
Mogę tylko powiedzieć, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu i pozazdrościć uwielbienia swojej pracy.
 
Drodzy Państwo- takich mamy w kraju Leśników i Myśliwych. Powinni o tym wiedzieć przede wszystkim Ci, którzy myśliwego spostrzegają jako najgorsze zło, wyzywają od szkodników i morderców.
Uwierzcie mi, że mój mąż jest zapalonym myśliwym i ma wiele zwierzyny na swoim koncie, ale Przyroda, Zwierzęta i Myślistwo, to dla niego świętość i jak większość CUDOWNYCH myśliwych, których znamy, przestrzega etyki łowieckiej jak dekalogu.

czwartek, 29 sierpnia 2013

"Idzie jeleń borem,lasem (...) Wieniec na nim osiemnastak(...)"




Wielka muszla prosto z Bałtyku, róg bawoli pięknie oprawiony w MAKAMIE  i  na koniec rura od odkurzacza.  Wszystko odkurzone i gotowe do użytku. Jeszcze nie teraz, ale już niedługo „zaczną ryczeć”- jelenie i myśliwi. Mnie osobiście ten dźwięk nie przypada zbytnio do gustu, ale (w ramach próby i żartu) słucham go ostatnio w domu od mojego męża, starszej córki i małego bąbla. Lenka wskazując  medalion jelenia robi „ŁUUUUAA”.  Więc jakby nie patrzeć w domu Żony Myśliwego- rykowisko uważam za rozpoczęte.



Teraz zapewne, to faza tak zwanego wypatrywania i „obczajania”, co i gdzie, żeby było warto, bo przecież warto albo mocnego, albo myłkusa. Trzeba go tylko znaleźć. Niejednokrotnie słucham opowieści mojego męża, że już widział, że był mocny, korona imponująca, głowę nosił nisko, więc stary, ale jeszcze nie teraz,  jak ten ma być jego, to Hubert jeszcze mu podarzy. A może inny- mocniejszy?!  I tak biedak jeździć będzie aż do skutku. Siedzieć dniami i nocami i wypatrywać, a TY KOBIETO radź sobie sama.
  









Od 1 września rusza „akcja szkoła”. Mamy pierwszoklasistkę, więc przeżywamy okrutnie. Ja praktycznie, mąż na swój sposób. Od poniedziałku latam za książkami, przyborami, tenisówkami itp. Na szczęście w tej chwili wszystkiego w sklepach pełno i niemal za jednym razem można nabyć wszystko, co potrzebne. Książki więc pachną już nowością w pokoju, plecak stoi  na honorowym miejscu, a piórnik przechodzi test zamka, bo ciągle go otwiera i zamyka, sprawdzając co jest    w środku. Piękne to takie wszystko, połyskujące i kolorowe.

Oliwka od poniedziałku zacznie swój test samodzielności. Rozpoczyna jeżdżenie busem do szkoły. Ja jak o tym myślę, to czuję trochę niepokój. Nie obawiam się, że sobie nie poradzi, bo jest dosyć samodzielna, ale nie wiem czy zorganizujemy, to wszystko dobrze. Kiedy chodziła do przedszkola wszystko było dograne od A do Z. Teraz od nowa: ten bus, odbieranie i dostarczanie jej na przystanek, nie wiem co ze stołówką, świetlicą  i obawiam się o harmonogram mojego męża. Czy Myśliwy będzie dyspozycyjny, żeby przyłączyć się do rodzinnego grafiku? Sezon w pełni i dewizowcy za pasem! Nie mam nawet okazji z nim o tym porozmawiać, bo ostatnio jak zwalniam nianię, to go nie ma, a jak wstaję, to już wita świt gdzieś na ambonieJ  Boże daj cierpliwości! (Modlitwa żony myśliwego).

Ale co tam przecież, jak wyczytałam ostatnio w kawale:

-Kochanie, chciałbym jechać z kolegami na weekend na polowanko...
- A jedź, jedź! Czy ja cię za rogi trzymam?

Tak samo i ja nie zamierzam męża powstrzymywać, bo między nami: I tak wiem, że niczego nie wskóram, poza tym liczę, że mu Hubert dość szybko podarzy i skończy się „MISJA”.

I jeszcze na koniec rysunek jelenia na rykowisku:

 


Pozdrawiam serdecznie i cierpliwości życzę w tym trudnym dla Nas czasieJ


PS. Jeszcze słówko o wczasach. Byliśmy w Darłówku- pogoda w kratkę-towarzystwo świetne. Integracja przez dzieci z Kukułkami i Ewą przebiegła ekspresowo. Warto też wspomnieć o poznaniu polskiej wersji Pani Bukiet.

 Ja wypoczęłam. Mój mąż w siódmym dniu pobytu wydzwaniał do wszystkich i orientował się ”co w lesie piszczy”, poza tym na bieżąco dostawał zdjęcia pozyskanych kozłów, żeby z tematu nie wypaść.

Kompani podróży- jeśli tu zaglądacie- buziaki dla Was od Żony MyśliwegoJ

piątek, 9 sierpnia 2013

TAAAADAAAM...

30 czerwca w "Łowcu Galicyjskim" ukazał się artykuł "Okiem żony myśliwego".
Jak to pisze DAJROTA, którą czytać uwielbiam: "wleźliśmy tutaj":

 
 
 
 
 
 
 
 
 
Dla osób, które śledzą mojego bloga regularnie, nie ma w tym artykule prawie niczego nowego. Taki był zamysł Pani redaktor, która poprosiła mnie o napisanie tego tekstu. Na wakacjach chyba jeszcze napisze cos dla Nich na stronę. Dostałam pięć egzemplarzy kwartalnika, które podarowałam przyjaciołom i teściowi.
 

Pani Magdo, jeśli Pani tu zagląda, to jeszcze raz dziękuję za możliwość "popełnienia tego artykułu".

Ostatnio też na mojego e-maila: zonamysliwego@gmail.com  przyszła zaskakująca mnie wiadomość od Pani z TVN-u, która pracuje przy realizacji programu "Bitwa o dom". Mianowicie bardzo miła Pani zaproponowała nam udział w tym programie. Reżyser jest myśliwym i jego rodzinny dom wyglądał tak jak nasz, tzn. salon z trofeami itd. Jego żona nie zgodziła się na urządzenie domu w takim stylu i spodobało mu się to co zobaczył u nas.
 
Jak widać pisanie bloga jest pełne niespodzianek :)
 
PS. Dziękuję Wam bardzo za wszystkie e-maile, które wpływają do mnie na skrzynkę i wszelakie dowody sympatii w moim kierunku. Bardzo się cieszę, że ten blog połączył NAS "ŻONY MYŚLIWYCH".
 
Pozdrawiam i proszę o więcej:)

Obiecanki- cacanki

A mama mówiła: "Nigdy nie mów nigdy!" i "Nie obiecuj Ania, nie obiecuj" :) W wypadku częstotliwości mojego pisania słowa te trzeba wziąć sobie do serca. Teraz najwidoczniej już tak będzie. Jestem "szczęśliwą" posiadaczką 130 metrowego domu z ogrodem i obsesją, że ma być czysto i bez chwastów. Wracam więc z pracy o 17.00 i ogarniam dom, potem zerkam do ogrodu. Robi się 19.00 więc kolacja, kompanie dzieci i usypianie. Potem nagle jest 1.00, bo jak zwykle zasnęłam z małą. Kiedy tu pisać bloga? No.....nie powiem- dwa lub trzy razy zabierałam się za to, ale zmęczenie wygrało z poczuciem obowiązku wobec Was- moi drodzy czytelnicy. Przepraszam więc za "obiecanki- cacanki" i proszę o wyrozumiałość dla MATKI-POLKI- żony myśliwego:)
 
A co do mojego osobistego Myśliwego, to powrócił z delegacji, ma się dobrze i poluje jak polował. Teraz czas na kozły. Szuka więc tych swoich myłkusów i "starych capów" po okolicznych obwodach łowieckich. Udało mu się upolować już jakiś brąz i inne mocne rogacze:
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
                              (Perukarz jest naszego kolegi z gór).
 
 

Teraz jednak, co innego mi w głowie. URLOP, URLOP !!! Już jutro będę moczyła stopy w Bałtyku, ponieważ dziś w nocy nasza rodzina wyrusza nad morze. Będzie osiem dni bez gotowania, sprzątania i polowania:) HURRRA!!!

 
 

czwartek, 13 czerwca 2013

Nowo-sezonowa depresja żony myśliwego

Nie było mnie tutaj już 100 lat- za co przepraszam wszystkich oczekujących na nowe posty. Teraz niestety nie mam zbyt wiele czasu do wygospodarowania na moje uciechy, więc i częstotliwość publikacji będzie mniejsza. Dzieci, praca..... etc.
Aktualnie jestem samotną matką z dwójką dzieci......o psie nie wspominam. Mój mąż wyjechał na 2-3 tygodnie, a mnie pozostawił z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Tydzień już za mną. Najbardziej uciążliwy okazał się dla mnie pies, bo zazwyczaj nim zajmuje się mój mąż. Poza tym nie odczuwam żadnej różnicy.

Hahahahaha:) Tak! Żona myśliwego zazwyczaj i tak ogarnia wszystko, więc czy jest w lesie, czy poza granicami kraju, co to za różnica?!

Tym bardziej, że kiedy rozpoczął się sezon łowiecki i rogacze, jak co roku przez głowę przechodziły mi myśli rozwodowe. Odezwał się we mnie taki bunt: "Znowu ja? A dzieci do kąpieli ja? Do przedszkola odstawić ja? Zakupy? Basen? Lekarz?"
Czasami "Łza na rzęsie mi się trzęsie". Ot...tak mam!

 

Kryzys został zażegnany:) Twardym trzeba być!!! Jak się ma męża myśliwego tym bardziej trzeba być twardym!
Biorąc pod uwagę powyższe uważam, że ta delegacja wyjdzie nam na dobre.

Z rzeczy miłych: oznajmiam wszem i wobec, że żona myśliwego pierwszy raz publikuje. Na razie więcej nie napiszę, ale dostałam dzisiaj informację, że cieplutki kwartalnik o tematyce łowieckiej- z moim artykułem wrócił już z wydruku. Niebawem więcej na ten temat, bo muszę się przecież pochwalić.

Pozdrawiam wytrwałych czytelników i obiecuję poprawę!

wtorek, 30 kwietnia 2013

Roller coaster

Księżyc, który przed związkiem z moim mężem był dla mnie obiektem sympatii, świeci ostatnio mocniej i przyciąga do lasu wszystkich zwolenników polowania przy jego blasku. Mój mąż- zwolennik polowania przy każdym blasku- kolejną noc (wieczór) spędza wraz ze swoją "grupą wsparcia" (ja ich tak nazywam) w lesie. Co to oznacza dla mnie?

Wracam do domu po 16.00, dostaję na ręce małe dziecko, pomiędzy praniem, ogarnięciem domu i zabawą ze starszą córką staram się coś zjeść i szukam sposobu żeby naciągnąć jakoś dobę, aby starczyło czasu na wszystko. Potem jeszcze tylko wieczorna toaleta, kaszka, kolacja, usypianie   i padam z nimi. Wstaję około 24.00, bo butla na noc nie zrobiona, ciuchy do przedszkola nie naszykowane i cholerne pranie z pralki samo nie wyszło. Nie wspominam już o tym, że zasnęłam "jak stałam", a o 5.30 budzik bezlitośnie będzie się darł, że czas wstawać do pracy, no i mój szkrab ze cztery razy zmusi mnie do wychylenia tyłka poza obszar ciepłej kołdry. 

Mój mąż, też ma męczące życie. Przyjedzie z lasu (nigdy nie wiem kiedy) powiedzmy, że o 2.00-3.00. Położy się na dole w salonie, bo płacz dziecka w nocy mu nie służy. Kiedy o 6.00 rano poproszę go żeby poszedł do sypialni, bo mała płacze, a ja potrzebuję szykować się do pracy, to usłyszę: "Czemu Ona płacze? Daj spokój- ja zaraz wstaję do pracy!" Kiedy się otrząśnie idzie do niej z miną niewesołą i nie docenia tego, że spał całe 4 godziny, bez pobudek. Ja nie miałam takiego luksusu od 14 miesięcy. Może poza Naszym tygodniowym urlopem w Egipcie, z którego wróciliśmy w zeszły wtorek. Pojechaliśmy we dwoje bez dzieci. Polecam wszystkim. RESET TOTALNY. Jedyne zmartwienie- zdążyć do 10.00 na śniadanie. Innych zmartwień brak, bo brak lasu. Chociaż w okolicach 7 dnia, sms-y od kolegów o treści, co i gdzie w lesie piszczy zakłócały nieco egipską sielankę.

Od powrotu z urlopu minął tydzień i znowu zaczął się roller coaster. Dni lecą tak szybko, że ich nie ogarniam. Ze względu na pracę mam w głowie datę, ale nie wiem czy to środa, czy już piątek. A tu nowe wyzwania przed nami, nowy sezon polowań, nowe zbiorówki i nowi dewizowcy.
Maj, to piękny miesiąc, który wydarzeniami z kalendarza myśliwskiego reorganizuje nasze życie całkowicie. Przyniesione w niedzielę zaproszenie na komunię przeszło wstępną weryfikację i stwierdzono brak polowań dewizowych w tym czasie, co potwierdziło obecność męża na uroczystości. Zaraz po wręczeniu zaproszenia zapytali o to zapraszający, którzy orientują się w temacie, ponieważ na paru imprezach w listopadzie w  poprzednich latach musiałam zawitać sama, gdyż mój mąż ze względu na pracę był na polowaniu.
 
Gdyby udało mi się naciągnąć dobę zaczęłabym uprawiać jogę, podobno wycisza i pomaga zapanować nad złymi emocjami. Jak na razie uprawiam bieg po domu przez przeszkody, sprint do pracy na czas oraz gimnastykę na granicy z akrobacją, kiedy mój maluch zapragnie tulić się w nocy do mamy. 
 
Muszę jednak przyznać, że daję radę, bo ŻONY MYŚLIWYCH ZAWSZE DAJĄ RADĘ!!!
Takie to twarde sztuki z nas:)
 

sobota, 23 marca 2013

Myśliwskie dzieci

Jakiś czas temu mój mąż myśliwy i leśniczy zarazem, był na prelekcji w Przedszkolu u Naszej 6-letniej córki. Ona uwielbia kiedy tata w mundurze przychodzi opowiedzieć coś o lesie i wszyscy wkoło pytają ją: " To Twój tata?" Wraca wtedy dumna do domu i nie może skończyć opowiadać, co tata mądrego mówił przedszkolakom. Pamięta najdrobniejsze szczegóły
i niemal każde słowo.

Słyszałam też kiedyś jej rozmowę z rówieśnikami. Kolega rzucił mimochodem, że "Te rogi jelenia, to fajne takie". Oliwia wzburzyła się okropnie i skwitowała: "Rogi, to ma krowa, a jeleń poroże".

Zdumiewa mnie, że moje 6-letnie dziecko nigdy na sygnałówkę nie powie trąbka i wie, że na niej gra się sygnały myśliwskie, które (choć nie potrafi ich nazwać) poznaje bez trudu.

Wie, co to ambona, szable, fajki i wieniec.

Z jednej strony dziwi mnie to ogromnie, bo nigdy nikt jej specjalnie tego nie tłumaczył.
Z drugiej zaś myślę sobie, że Nasze dzieci są nasiąknięte tradycją myśliwską od urodzenia.
W związku z tym, że prowadzimy dom otwarty, w którym brać łowiecka mojego męża jest zawsze mile widziana, gości u nas wielu Wspaniałych Myśliwych, którzy uwielbiają z pasją rozmawiać o polowaniach. A dziecko niby nie słucha, ale swoje z rozmów wyciąga
 i zapamiętuje.

Zdarza się czasami, że do Naszego domu przychodzą małe dzieci, które nigdy wcześniej nie miały kontaktu z myśliwymi i patrzą przerażone na medaliony dzika i jelenia, bojąc się ich prawdziwie i okropnie.

Nasze dzieci nigdy nie okazywały strachu na widok tych wypchanych głów. Wręcz przeciwnie lgnęły do nich.

Rocznej Lenie, kiedy się uderzy i zanosi płaczem, wystarczy powiedzieć "Gdzie jest dzik?" i od razu płacz słabszy i rączka w górę podniesiona żeby móc zrobić "a ty dziku!"
Męczy też gęś, która jeszcze stoji w jej zasięgu, bo na podłodze i w związku z tym codziennie jest wygłaskana na wszystkie możliwe strony.

Mój mąż śmieje się czasami i mówi, że kiedyś któraś z dziewczynek przejmie po nim pasję do polowaczki.
Początkowo złościło mnie takie jego gadanie, bo wyobrażałam sobie moje dziecko na ambonie, w ciemnym lesie. Poza tym byłam przeciwna, bo wiem, że myśliwstwo pochłania  strasznie dużo czasu, także rodzinnego i nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł dla kobiety. Znam Dianę, która bardzo przeżywała fakt, iż w związku z tym, że została mamą nie może intensywnie polować, a kiedy księżyc był w pełni niemal płakała.

No cóż, jeśli któraś zechce pójść śladami dziadka i ojca, to chociaż będę się martwić, nie będę protestować.

Teraz jestem pewna, że nie chciałabym żeby ich nauka poszła w las, a One niech same zadecydują czy ich drogi poprowadzą do lasu :)


sobota, 16 marca 2013

"No i stało się, co miało się stać"

Właśnie minął drugi tydzień od powrotu do pracy. Niepotrzebne były moje obawy o młodsze dziecko. Lenka zaakceptowała swoją nianię totalnie. Kiedy przychodzi czas pożegnania z nią marszczy czółko i robi rogalika, jakby miała zaraz sie rozpłakać, ale macha jej tylko na pożegnanie malutką rączką, na słowa "pa, pa".

Oczywiście nie obeszło się bez niespodzianek, w pierwsze dni stawała równo ze mna o 5.30. Chociaż ja starałam się nawet głośno nie oddychać, żeby jej nie obudzić i tak codziennie historia się powtarzała. I w tym przypadku niania spisała się doskonale, przejmowała Lenkę już w sypialni, głaskała ją po pleckach, pokazywała świat przez okno. Ja w tym czasie mogłam dopić kawę i spokojnie wyjść do pracy. Poza tym po trzech dniach od mojego powrotu Lena zaczęła całe noce płakać. Następnego dnia gorączkować i po wizycie u lekarza okazało się, że ma anginę ropną.  Dzisiaj choroba jest już zażegnana, pozostał tylko wstrętny katar.

No a mój mąż?
Napiszę tylko tyle, że jak czekałam na marzec, tak teraz czekam na kwiecień.

Polowanie, to uzależnienie i on nie potrafi, choć się stara, bez niego normalnie żyć.Zachowuje się jak na głodzie.
Niby wszystko ok, ale jest nerwowy, nie wie co ma ze sobą zrobić, wymyśla zajęcia, a mnie trafia.

W marcu mój myśliwy stał się kibicem piłki nożnej. Ogląda wszystkie mecze. Nawet typu: Mozambik- Urugwaj. Śmieszy mnie to jego nagłe zainteresowanie piłką nożną, bo zdarzało się wcześniej tak, że Polska grała ważny mecz, który nawet ja oglądałam, a On siedział w lesie i tylko jak sobie przypomniał, wysyłał sms-a z zapytaniem o stan bramek.
A teraz: KIBIC (dużymi literami pisany). Hahahaha!!!

Stwierdzam, że mój mąż, żeby funkcjonować normalnie, potrzebuje lasu, jak inni ludzie tlenu.
A ja odzwyczaiłam się już od jego ciągłej obecności w domu i jakoś razem nie potrafimy odnaleźć się w tej marcowej rzeczywistości.

Pogoda ostatnio też nie wpływała pozytywnie, było nijak- szaro, buro i ponuro.
Na szczęście dzisiaj zaświeciło słońce. Oby zostało już z nami na stałe, bo słoneczna wiosna jest piąkną porą roku.


                                                                          Tak ostatnio wyglądają nasze noce :)

czwartek, 21 lutego 2013

Modlitwa żony myśliwego

Drogi mój Boże daj mi cierpliwości,
żebym trwać umiała w cieniu tej "miłości".
Wyjazdy do lasu cierpliwie znosiła
i myślą lub mową często nie grzeszyła.

Proszę Cię o siły- potrzebne mi one,
bo przecież myśliwy wziął mnie za swą żonę.
W związku z tym nie często mąż mój w domu gości,
ja muszę ogarnąć i dzieci i włości.

Proszę Cię o miłość- taką mimo wszystko,
by ocalić moje domowe ognisko.
Żebym wybaczać umiała wypady,
no i sms-y z treścią "Nie dam rady".

Poczucie humoru niech gdzieś nie odleci,
bo na tym ucierpią tylko moje dzieci.

I jeszcze na koniec- w tej zimowej porze,
prosić bym Cię chciała o ciepło na dworze.
Niech śnieg już na polach nie leży na kupie,
 bo wtedy mój mężuś usiądzie na du...... .

                                                                              Amen

Autor: Anna Podgórni



                                     (Napisane dzisiaj, w związku z kolejnym- nocnym wypadem męża do lasu).




środa, 20 lutego 2013

Ubranie na lewą stronę i inne przesądy



Wielu z nas niby nie wierzy w zabobony i wyśmiewa je, jednak gdy przez drogę przebiegnie nam czarny kot, to plujemy przez ramię trzy razy, na tzw. wszelki wypadek.

Zabobony od wieków towarzyszą również myśliwym.

Ja sama wielokrotnie słyszałam od mojego męża, który mówi, iż nie wierzy w te głupoty, że skoro ja życzę mu "Miłego polowanka", to może już wracać do domu, bo z łowów nici.

I tak, żeby odnosić sukcesy  TRZEBA:
  • Wstać prawą nogą.
  • W dniu rozpoczęcia sezonu puścić bez strzału pierwszego napotkanego zwierza.
  • Uchylić kapelusza na widok pierwszej w sezonie zobaczonej w łowisku zwierzyny.
  • Kierować się zasadą "Im grubszy zwierz, tym wyżej bierz". I tak, w zależności od rodzaju zwierzyny na którą ma się polować:  Na pióro damę chwytamy za mały palec. Na zająca za stopę. Na dzika lub lisa za kolano. Na jelenia lub łosia za udo. Nie wspomniano nic o polowaniach na żubry i niedźwiedzie, ale zasada jest prosta i chyba można się łatwo domyślić, że nie chodzi o nos :)
  • W noc poprzedzającą polowanie należy zachować powściągliwość  w relacjach damsko- męskich, gdyż myśliwy musi być wypoczęty i mieć trzeźwy umysł. Przed samym wyjściem łowca może jedynie kobietę dotykać (wedle zasady powyżej) i napatrzeć się na nią, żeby krew mu szybciej krążyła i adrenalina wzrosła.
Za żadne skarby natomiast NIE WOLNO:
  • Przed polowaniem wstać lewą nogą.
  • Założyć ubrania na lewą stronę.
  • Jechać do lasu jeśli sąsiad, żona lub kolega pożyczy "Udanych łowów" lub "Udanego polowanka", wróży to niepowodzenie. Myśliwemu życzy się "DARZ BÓR"!!!
  • Po wyjściu na polowanie nie można odwracać głowy i oglądać się w stronę domu, choćby żona w oknie żegnała pięknym uśmiechem, bo gwarantuje to pechowe polowanie;
  • Wracać się do domu. Przeczytałam gdzieś nawet, że gdy zapomni się broni, korzystniej pożyczyć ją od kolegi, niż wrócić po swoją.
  • Do patroszenia zawijać rękawów- to odróżnia myśliwego od rzeźnika. Podobno sztuka patroszenia w ten sposób jest bardzo szybko wyuczalna, bez zbytniego szwanku dla garderoby myśliwskiej i zapewnia rychłe powodzenie w łowisku.
  • Pozwolić żeby kobieta dotknęła broni.
  • Umieszczać broni przy odzieży należącej do kobiety, ponieważ może broń zauroczyć.
Wiele też można wyczytać z zachowania psa myśliwskiego. Starym przesądem jest sposób w jaki pies załatwia swoją potrzebę. Jeśli pies jest zwrócony ogonem w stronę swego właściciela- wróży to powodzenie. Jeżeli natomiast ogon ma skierowany w przeciwnym kierunku "na puste pole"- nie zanosi się na udane polowanie.

Napotkanie po drodze do kniei starej kobiety lub zakonnicy wróży pecha podczas łowów. To samo przepowiada widok pustych wiader, konewek i innych pojemników do przenoszenia wody.
Kiedy prezydent Mościcki jechał na polowanie, przy drodze ustawiały się młode kobiety z wiadrami pełnymi wody. Były później za to odpowiednio nagradzane (mówiono, że z kasy państwowej).

Jak więc widać, jest trochę przesądów związanych z tym tematem i jestem pewna, że te wspomniane, to tylko ich mała część.

Generalnie twierdzimy, że nie jesteśmy przesądni, przecież mamy XXI wiek i płonące czarownice, rzucanie uroków itp. mamy już dawno za sobą. Badania pokazują jednak, że ponad połowa Polaków  wierzy zabobonom. Jak jest z myśliwymi? Uważam, że podobnie!

Wierzyć, czy nie?

Ja tam zanadto przesądna nie jestem, ale na wszelki wypadek mam zamiar zakupić parę wiader.  W zależności od tego, na co mój szanowny MYŚLIWY zasłuży, albo wystawię je puste wprost przed drzwi, albo stanę z napełnionymi wodą przy trakcie wiodącym do szczęśliwych łowów.



Może Wy znacie jeszcze jakieś przesądy związane z myślistwem? Czekam na komentarze :)



czwartek, 14 lutego 2013

Trudne powroty


Dzisiaj dotarło do mnie, że to już połowa lutego minęła i za dwa tygodnie rozpoczynam akcję "Mama wraca do pracy". Jak na razie myśl ta wprawia mnie w stan dziwnej nadpobudliwości, której nie potrafię opisać. Tyle mam do zrobienia: okna myć trzeba, w szafkach dzieci sprzątać, za małe ubranka odłożyć.... itd.
Wszystkie te tysiąc rzeczy kłębi się w mojej głowie, a zapału brak. Winna jest trochę pogoda, bo to, co się dzieje za oknem nie daje mi w żaden sposób mobilizacji.
Zegar zaś tyka i czas mija i bliżej, bliżej do opuszczenia rodzinnych pieleszy i oddania się w wir pracy.

Wczoraj pierwszy raz była u nas niania. Bardzo sympatyczna Pani po 50-tce. Moje dziecko, które ma bardzo ostrożne podejście do obcych, dość szybko- jak na nią, zaakceptowało nową osobę w otoczeniu i dało się nawet ponosić na rękach. Umówiłyśmy się jeszcze na parę spotkań przed 1 marca, żeby mogła poznać jej codzienne rytuały i zostać zaakceptowana do końca.

Żal mi tego wszystkiego, co mnie ominie. Kolejnych kroczków, minek przesłodkich, przytulańców i buziaków z rana, kiedy tylko otworzy swoje wielkie niebieskie oczyska, bo z rana jest najsłodsza.
Z drugiej zaś strony- ma już roczek. To co najgorsze za nami. Poradzimy sobie jakoś, bo nie mamy wyjścia. Ja już raz przez to przechodziłam przy starszej córce, więc i teraz dam radę.



Mój mąż też odczuwa nerwową atmosferę i zauważył, że coś wisi w powietrzu. Jemu w pewnym sensie też skończy się laba. Skończy się: "Zrób to, bo jesteś w domu!"

Na szczęście to MARZEC!  H u r r r r a !!!

Ktoś mało wtajemniczony pomyśli, że miesiąc jak każdy inny, ale nic bardziej błędnego. Po pierwsze wiosnę będzie czuć wszędzie i mam nadzieje skończą się śniegi i inne niedogodności związane z zimą. Po drugie zaś i najważniejsze- to martwy miesiąc w kalendarzu myśliwskim, co oznacza brak polowań i obecność męża i taty w domu.

Jak na początek, to całkiem nieźle to wygląda, ale jak zwykle "wszystko wyjdzie w praniu".

Trzymajcie za Nas kciuki.



środa, 13 lutego 2013

Nie taki myśliwy smutny.... jak Go malują


 

Kiedyś ktoś zapytał mnie: "Czy znany  jest mi humor myśliwski?".  Zastanowiłam się  trochę nad tym i stwierdzam, że chyba każda żona, czy partnerka myśliwego zna doskonale humor myśliwski!

Humor myśliwski jest wtedy, gdy koledzy przyprowadzają Twojego męża, mocno spóźnionego do domu, pod drzwiami zakładają mu kapelusz i słowami "Teraz radź sobie sam!" żegnają się z nim, a on chwiejnym krokiem zbliża się do drzwi i kluczykami od auta próbuje je otworzyć, po czym po kilkunastu minutach stwierdza, że to na pewno klucze od bramy garażowej.

Humor myśliwski jest wtedy, kiedy pytasz męża wychodzącego rano  do pracy kiedy wróci, a On odpowiada Ci niby żartobliwie, że jutro i jak najbardziej jest to prawdą, bo jest rykowisko i księżyc właśnie jest  w pełni.

Humor myśliwski jest wtedy, kiedy późno w nocy  mąż z kolegami wpada do domu, bo na rozkładzie jest zwierz i trzeba z tego powodu świętować, najlepiej, jeśli to jeleń i wszyscy biesiadnicy muszą stuknąć się kieliszkiem z każdą odnogą jego wieńca, na co trzeba dużo wódki i dużo czasu.

Humor myśliwski jest wtedy jak przez kilkanaście godzin nie możesz dodzwonić się do męża, bo albo jest nieosiągalny, albo ma wyłączony telefon.

No i co dziewczyny, pisać dalej? Znacie taki humor?

Na szczęście mój mąż jest dosyć poważną osobą i nie daje mi często takich powodów do śmiechu :)

A oto przykłady, które znalazłam w internecie:


 
                                             
 
Jedzie facet samochodem, włącza radio i słyszy:
- Uwaga! Proszę Państwa przerywamy audycję, aby podać ważny komunikat! W okolicach Warszawy wylądował statek spoza naszej planety, po pozostawieniu przybyszów odleciał. W razie napotkania UFO-nauty prosimy o zachowanie spokoju! Z obcymi można się porozumieć po polsku, tylko trzeba wolno mówić. Podajemy przybliżony opis przybyszów: mali, zieleni, łapy do samej ziemi.
Po pewnym czasie facetowi zachciało się siusiu, więc zatrzymał się przy lasku.
Włazi w krzaki i zdębiał - widzi coś - małe, zielone, łapy do samej ziemi. Wolno mówi:
- Jestem kierowcą i jadę do Warszawy.
Słyszy:
- A ja jestem myśliwym i robię kupę




Myśliwy napotyka na skraju lasu młodą dziewczynę.
- Nie boi się Pani tak sama chodzić po lesie? Jeszcze ktoś panią zgwałci...
- Gdyby pan był tak miły... to już bym dalej nie szła..




98-letni staruszek przychodzi do lekarza na badania kontrolne.
Lekarz pyta go o samopoczucie, na co staruszek odpowiada:
- Nigdy nie czułem się lepiej. Mam 18-letnią narzeczoną. Jest w ciąży i wkrótce będziemy mieć syna.
Doktor myśli chwilę i mówi:
- Niech pan pozwoli, że opowiem panu historię: Pewien myśliwy, który nigdy nie zapominał o sezonie myśliwskim, wyszedł raz z domu w takim pośpiechu, że zamiast strzelby wziął ze sobą parasol. Kiedy znalazł się w lesie, z krzaków wyszedł ogromny niedźwiedź. Myśliwy wyciągnął parasol, wycelował w niedźwiedzia i wypalił. I wie pan co stało się potem?
- Nie - odpowiada staruszek.
- Niedźwiedź padł martwy jak kłoda.
- Niemożliwe! - wykrzyknął staruszek - Ktoś inny musiał wystrzelić!
- I do tego punktu właśnie zmierzałem



Młody myśliwy ożenił się i po kilku tygodniach żali się kolegom, że jego żona nie sprząta, nie gotuje i nic w domu nie robi.
Koledzy będący doświadczonymi w tych sprawach radzą mu, żeby poświęcił żonie całą noc i tak ją wykochał, żeby jej tchu zabrakło.
Młody myśliwy posłuchał, zrobił co mu radzono i jak zwykle rano wyszedł do pracy.
Po ośmiu godzinach wraca do domu, a tam błysk: Wszystko posprzątane, świeży obiad na stole i żona uśmiechnięta.
On patrzy na to wszystko i pyta żony: "Cóż to się stało?"
A ona mu na to: "Jak Ty do mnie po ludzku, to ja do Ciebie też!!!".



Drogie moje Panie, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć nam wszystkim dużo wyrozumiałości do humoru myśliwskiego i "LUDZKIEGO" podejścia!


Pozdrawiam serdecznie jednocząc się z Wami w humorze myśliwskim:)
 

piątek, 1 lutego 2013

Karo, który został Kendo

W styczniu Nasza Rodzina powiększyła się po raz trzeci. Długo oczekiwaliśmy na tę chwilę, planowaliśmy jak to będzie i wybieraliśmy imię posiłkując się portalami internetowymi.

Nie, nie... nie chodzi tutaj o trzecie dziecko (tego nie planujemy, ale nie ma co się zarzekać, bo do menopauzy jeszcze daleko). W Naszym domu zawitał dwu-miesięczny gończy polski Kendo "Cicha Sfora", po ojcu Wielki Łowca "Kłusująca Sfora"i matce Dona "Czarcie Błoto".

Mój mąż wybrał się po niego wraz ze swoimi kolegami w całodzienną podróż, tj. 340 km w jedną stronę od nas.

W tym samym czasie ja zapakowałam do samochodu dzieci i pojechaliśmy po wyprawkę dla psa. Kupiliśmy miskę, karmę i chrupki w wersji junior, itd. po prostu "szał".


Nasza 6-letnia córka czekała na nich z niecierpliwością do 23.00, potem padła. W zaplanowany dzień wyjazdu był mróz, opady śniegu, a co za tym idzie ślizgawka na drogach, więc podróż okazała się dłuższa.

Nowy członek rodziny zawitał do nas około północy.


Mąż oczywiście przyniósł go do sypialni i poprosił, żebym z nim poszła do pokoju córki. Ona zmęczona czekaniem ani drgnęła, natomiast pies miał niezłą zabawę targając kolejne pluszaki.

Po pierwszej fali radości, przyszedł czas na pierwszą wspólną noc. Według wcześniejszych planów piesek miał spać w garażu, ale jak to z planami bywa, wzięły one w łeb po 15-stu minutach. Pisk i szczekanie były tak okropne, że piesek skończył w salonie, przy moim mężu.

Rano kiedy wstała Oliwka (nasza 6-letnia córka) przytulańcom i radości nie było końca, obawialiśmy się nawet, że z poniedziałkowego przedszkola będą nici.

Po południu przyszedł czas na decyzję w sprawie imienia psa.

Ja od początku stawiałam na Nałóg, jakoś dziwnie mi to imię pasowało... (ha, ha, ha).
Moja córcia, zaproponowała Karo i nie myślała z nami dyskutować na ten temat, miał być Karo i już!
Mąż nie miał propozycji i po przemyśleniach przystanął na Karo.

Był jednak problem, piesek w metryce był Kendo i po bardzo burzliwych dyskusjach przystaliśmy na KENDO.


Ja zapowiedziałam mężowi, że  nie będę przy nim nic robić, ponieważ uważałam, że może przywieźć psa jak będzie ciepło i  nie ruszałam nawet palcem.
Pierwszy dzień piesek był w domu i załatwiał potrzeby w naszym salonie. Ja maniaczka porządków myłam podłogę cztery razy dziennie i zaciskałam zęby nawet kiedy wskakiwał na naszą raczkującą Lenkę i lizał jej buźkę.
Dzień później myślałam, że mnie trafi! W domu zaczęło pachnieć ..... nieprzyjemnie i Lenka nie miała możliwości raczkowania z powodu pieska , który skakał jej do twarzy i każdą zabawkę ślinił solidnie.


Dwa dni po pobycie Kenda u nas w domu rozmowa mojej córki z mężem:
Córka: - Tata, a ty już miałeś psa myśliwskiego?
Mąż: - Tak kochanie miałem posokowca - Dorę-na tego psa zarwałem Twoją mamę!  (żart)
Córka- Pamiętam Dorę jak była u dziadka. Mamo czy to prawda?
Ja: - Tak kochanie- na pierwszego psa mnie tato zarwał, a w związku z drugim się z nim rozwiodę !  (powiedziałam załamana obsikanym salonem).

Dwa dni później Kendo skończył w garażu! Mój mężuś nie lubił za bardzo sprzątania po nim.

Piesek przyjął to dość dobrze , piszczał około godziny, a potem wyluzował.

Mąż sprzątając po nim w garażu, też czasem wygłasza ciekawe opinie (szczególnie wtedy jak myśli, że nikt nie słyszy), ostatnio nawet słyszałam, przy sprzątaniu kupy: "Dziadu- jak tylko zrobi się ciepło lądujesz w kojcu!"

Generalnie wszyscy są w tej czarnej mordce zakochani, kojec ma  już gotowy, rośnie jak na drożdżach i co dzień zaskakuje nas czymś nowym!


Więc- ABY DO WIOSNY KOCHANI !!!






czwartek, 24 stycznia 2013

ETYK(iet)A MYŚLIWSKA



Bardzo często gdy znajomi, lub obcy mi ludzie dowiadują się o tym, że mój mąż jest myśliwym padają standardowe zapytania : "A czy to nie szkoda strzelać do tych sarenek?" ; "Co komu zrobiły te biedne zwierzęta?"; albo "Dlaczego oprócz zwierzyny do psów strzelają?".

Co jakiś czas słychać też w telewizji wiadomości, jak to bezlitosny myśliwy zastrzelił ukochanego  Azorka lub Pikusia, który to biegał przez chwilę po lesie, nikomu nic nie czyniąc.
Zastanawia mnie, dlaczego w tych reportażach nie wspomina się o tym, że taki piesek biegnie po lesie hałasując okrutnie, przez co płoszy zwierzynę, co kończy się na tym, że znajdujemy sarnę wbitą w leśną siatkę, z rozległymi obrażeniami, które sama sobie wyrządziła próbując się z niej uwolnić.
Dlaczego też nikt nie wspomina o zwierzynie, pokiereszowanej przez takie Azorki? Czy ktoś z Was widział kiedyś sarnę z odgryzioną nogą? Uwierzcie mi, że widok nie jest przedni!
Z drugiej zaś strony, psom się nie dziwię, taka ich natura, mam za to duże "ALE" do ich właścicieli, którzy spacerują sobie leśnymi ścieżkami, nie interesując się tym, dlaczego ich pies już godzinę biega po lesie i szczeka?!

Reasumując powyższe, w pewnym sensie nie dziwi mnie ogólna opinia ludzi na temat łowiectwa, bo ja kiedyś słuchając takich bzdur z telewizji,  też  miałam podobne zdanie. Zmieniłam je oczywiście po poznaniu mojego teścia i męża, którzy pokazali mi na czym polega sens myślistwa.

Jeszcze przed ślubem, jeździłam czasami z mężem na polowania. Pewnego razu, zdarzyło się tak, że w lesie wyszły mu dziki. Więc ja mówię "Strzelaj- na co czekasz!", a on mi na to: "To tak nie działa!"
Później opowiedział mi, że myśliwy przed strzałem do jakiejkolwiek zwierzyny, musi ocenić jej wiek, płeć, wagę itd. Nie wspominając już o okresach ochronnych, kiedy to nie wolno wcale polować na pewne gatunki.

Warto też wspomnieć o tym, że myśliwy zdając egzamin musi się wiele nauczyć. Pierwszy egzamin bowiem nie upoważnia go do odstrzału każdej zwierzyny. Dopiero drugi na selekcjonera  daje mu prawo do polowania np. na jelenia, którego kryterium odstrzału jest poroże, po którym poznaje jego wiek itp.

Myśliwy wbrew ogólnemu przekonaniu "Nie strzela do wszystkiego co się rusza" i ma niesamowicie sprecyzowane kryteria odstrzału. Mądry myśliwy potrafi zachować umiar podczas polowania- kierując się zasadą, że "Najlepszy myśliwy, to nie koniecznie Król Polowania!".

Myśliwi, to chyba jedna z nielicznych grup posiadająca tak niesamowitą kulturę. Zwierz po strzeleniu pisze testament i nie wolno mu w tym przeszkadzać. Myśliwemu, który upolował zwierzynę wręcza się złom, a zwierzynie ostatni kęs. Postrzelony zwierz musi być przez myśliwego odszukany, gdyż poszukiwanie rannej zwierzyny uważa za swój moralny obowiązek. No i ta cała oprawa, gwara i sygnały- COŚ NIESAMOWITEGO.


Więcej o obrzędach pisać nie będę, bo to temat tak szczególny, że zasługuje na odrębne opisanie, co też  w przyszłości mam zamiar uczynić.

Idąc dalej w temat etyki, wielu ludzi sądzi, że myśliwy dokarmia zwierzynę i niemal na karmisku strzela do niej. Otóż nie ! Myśliwy dokarmia zwierzynę, żeby przeżyła zimę i nie opuszczała lasu, w poszukiwaniu pokarmu przy siedliskach ludzi, a także m.in. dlatego żeby nie czyniła szkód w uprawach rolnych. Dokarmia zwierzynę również po to, żeby była zdrowa i silna i miała jakiekolwiek szanse przy spotkaniu z Azorkiem lub Pikusiem.

Można by tu jeszcze napisać wiele, o uprawie poletek, budowie paśników itd.

Jeśli więc uważasz się za EKOLOGA, bo masz energooszczędne żarówki i segregujesz śmieci, a myśliwego nazywasz mordercą, to czas puknąć się w głowę, pochylić czoła i po prostu ZMIENIĆ ZDANIE!


Darz Bór

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Takie tam..... o domu nr 2


Od czasu kiedy posiadam własne mieszkanie stałam się pasjonatką pięknych przedmiotów "do użytku domowego". Wprost uwielbiam przeróżne stroiki, zastawy, szklanki, dzbanuszki, świeczki, obrazy itp.

Urządzając nasz dom starałam się, żeby był nie tylko przytulny i praktyczny, zależało mi także na tym, aby jego wnętrze przenikał klimat myśliwski, który w naszej rodzinie za sprawą mojego męża    i jego przyjaciół, jest obecny od zawsze.

Centrum naszego domu stanowi salon, do którego wchodząc czujemy sie trochę jak w leśniczówce.























W chwili obecnej, w sklepach pełno jest przedmiotów z motywem  myśliwskim, więc i w naszej kuchni nie mogło ich zabraknąć.



  






Obydwoje z mężem bardzo lubimy te nasze myśliwskie "cacuszka". Fajnie czasem, zjeść obiad         z takiej porcelany lub napić sie wódeczki z kieliszka ze srebrnym jeleniem na rykowisku.







piątek, 18 stycznia 2013

Czas nas uczy pogody

Marzec- jedyny miesiąc kiedy można coś razem zaplanować.

Poza tym miesiącem kalendarz myśliwego jest bardzo napięty. Nie znam szczegółowo kalendarza polowań, ale u mnie w domu najbardziej odczuwam lato- kozły ( szczególnie wyglądanie kolejnych myłkusów, których u nas w domu jest chyba......hmmmm- na pewno najwięcej w województwie opolskim ), jesień- jelenie i zima niekończące się zbiorówki, zbiorówki, zbiorówki.

 
 

 
 
 

Pamiętam takie zdarzenie z lata:
Jestem w  siódmym m-cu ciąży z pierwszą córką, mój mąż szykuje się na podbój borów stobrawskich, w poszukiwaniu kozła- myłkusa jakiego świat nie widział. Jest godzina 16.00, może 17.00. Ja- po zakupach poczułam się źle, krótko mówiąc zemdlałam na klatce schodowej, bo ogólnie niezbyt dobrze znosiłam ciążę, a temperatura trzydziestu paru stopni nie pomagała. Koledzy mojego męża właśnie podjechali pod blok i bombardowali jego telefon krótkimi sygnałami. Co zrobił mój mąż? Wciągnął mnie na kanapę w naszym mieszkaniu, obok niej położył telefon i ze słowami na ustach "Jakby co, to dzwoń" wyszedł z domu.

Co Wy na to?

Wtedy myślałam, że go zabiję, byłam przerażona. Przecież gdybym drugi raz zasłabła, to raczej bym nie zadzwoniła.

Dzisiaj- po siedmiu latach razem wiem jedno.... "NIKT NIE ZROZUMIE MYŚLIWEGO". Nikt kto nie jest myśliwym nie pojmie tego, dlaczego przy temperaturze grubo poniżej zera człowiek o zdrowych zmysłach wstaje o 2.00- 3.00 rano i z własnej nie przymuszonej woli jedzie do lasu, bo akurat księżyc jest w pełni, lub dlaczego rezygnuje z super imprezy, bo pod amboną nr "x" chodzą dziki, a pod amboną "y" widziano niesamowitego jelenia.
Nauczyłam się też drugiego:  "Myśliwy, żeby w spokoju (bez zbytnich awantur) pojechać do lasu zrobi wszystko!" Zabierze na zakupy, do galerii, kupi bluzkę lub biżuterię, której normalnie cena przyprawiłaby go o zawrót głowy.
Więc  Moje Drogie Panie, Żony Łowców-  kiedy wiecie, że Wasz mąż i tak pojedzie do lasu, oszczędźcie sobie awantury, które nic oprócz nerwów nie dadzą. Wykorzystajcie to na swoją stronę i spełnijcie swoje najskrytsze zachcianki.

Na początku są ogniste kłótnie, bo człowiek nie rozumie, co w tym lesie jest takiego, że On chce być tam, a nie ze mną, ale z czasem mądrzejemy i  przestajemy walczyć z wiatrakami.


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Powyżej wspomniana kolekcja mojego męża- myłkusów (i nie tylko).